19.01.2014

Cztery

Przeczytaj: Rozdział jest dość długi, spowodowane jest to tym, że teraz zaczęły mi się ferie i mam troszeczkę więcej czasu
Rozdział piąty pojawi się około 15 lutego. Dlaczego? Szóstego lutego wyjeżdżam na koncert, nie będzie mnie parę dni a później muszę uzupełnić luki w nauce, między innymi nie będę miała czasu na pisanie. Proszę o wyrozumiałość. Na pewno piątka będzie długa.

Mój twitter:  https://twitter.com/Pandaa_01


Nie wiem ile już krążę po tym lesie. Czuję się trochę jak księżniczka, która wytrwale szuka księcia pomiędzy różnymi gatunkami drzew. Jednak można dostrzec pewne różnice- nie jestem księżniczką tylko zwykłym wrakiem człowieka, nie mieszkam już w pięknym, dużym domu zwanym w bajkach pałacem tylko w psychiatryku wypełnionym chorymi ludźmi.

Znajduję małe jezioro, przy którym siadam. Moje dłonie zaciskają się mocniej na krańcach swetra opatulając mnie jeszcze bardziej i chroniąc mnie przed zimnem. Oczywiście, w pewnym stopniu.
-Nie powinno Cię tutaj być.- niespodziewany głos wyrywa mnie z zamyślenia. Lekko się wzdrygam i odwracam.
To Luke.
Luke Brooks.
Psycholog.
Ten co widział mnie w bieliźnie.
Jestem z nim w lesie.
Sama.
Robi się ciemno.
Oh, ironio. 
Siada koło mnie na trawie. 
Za blisko,Luke!- krzyczę w podświadomości, lecz w rzeczywistości nie odzywam się. Wzdycham i przekręcam się bardziej w jego stronę.
-Dlaczego nie powinnam, co?- zastanawia się i przygryza wargę chowając swój czarny kolczyk pomiędzy swoje białe zęby.
-Dużo w tym miejscu się stało. Coś co nie powinno się stać.- przerywa i miesza się w środku. Postanawiam nie pytać się o to, bo znając swój charakter chciałabym wiedzieć więcej i więcej, co na pewno nie wpłynęło by dobrze na moją psychikę a Luke miałby kłopoty, jeżeli to tajemnica.
Jego wzrok wierci dziurę w moim nadgarstku, gdzie znajduje się skupisko białych kresek. 
-Nie zrobiłam jej bo chciałam uciec od problemu czy innego gówna, w którym tkwię.- wskazuję na małą i ledwie co widoczna bliznę ozdabiającą górne partie nadgarstka. Patrzy na mnie wzrokiem, który zdradza, że ma on ochotę poznać mnie troszeczkę więcej.-Otaczały mnie osoby okaleczające się. Nie mówię, że miałam z nimi bezpośredni kontakt ale widziałam te blizny lub świeże rany jeszcze z zaschniętą krwią. Zawsze ciekawiło mnie to i dużo razy się do tego brałam, lecz nie miałam odwagi.- przerywam i patrzę na niego, aby przekonać się czy słucha. Słuchał.
Stwierdzam, że powiem mu skoro zaczęłam już o tym mówić, w sumie dobrze byłoby komuś powiedzieć. 
Jego brązowe oczy zdradzają, że chce dowiedzieć się jak najwięcej póki jest to możliwe. Pewnie zapisze to w swoim komputerze i wypisze jeszcze do akt, które przekaże mi lub moim rodzicom jak będę wypisywana. Jeżeli w ogóle będę.
-Problemy w domu też się nasilały, niby matka nic nie mówiła na moją wagę lecz widziałam w jej oczach, że wstydzi się mnie przez swoimi koleżankami. Tak się zaczęło, później chciałam więcej i więcej, a jeżeli coś się zacznie to tak szybko nie przestaniesz. Powinieneś wiedzieć jeśli masz jakiś nałóg.- przerywam, a następnie odchylam głowę do tyłu chcąc pozbyć się zbędnych łez i jednocześnie słucham ostatniego ćwierkania ptaków.-Bardzo trudno ukrywać dwa gwałty, wiesz?- kończę opowiadanie o sobie, uważam, że za dużo o powiedziałam. Skrywam cichą nadzieję, że Luke zrozumie dłuższe przerwanie w mojej jakże ciekawej przemowie
Oh, czujesz ten sarkazm, droga poświadomościo?
i nie zapyta co było dalej.
-Robi się późno, powinniśmy wracać. Obiecałem, że przyprowadzę cię i poznasz się z innymi pacjentami. Kiedyś musisz.- wstaje i podaje mi rękę. Po dłuższym zastanowieniu łapie ją i szybko się podnoszę. Chłopak zdejmuje swoją bluzę moro i wręcza mi ją, lekko uśmiecham się. Opatulam się mocno w swetrze i dążę za Brooksem do ośrodka.

Dojście do bram ośrodka nie zajmuje nam dużo czasu, dziękuję za to Bogu bo więcej nie zdołałabym wytrzymać tej niezręcznej ciszy panującej między nami. Gdy wchodzimy do budynku zostaję poinformowana przez Luke'a, że przyjdzie po mnie o równej osiemnastej trzydzieści abyśmy zeszli do jadalni na kolację. Nie mam innego wyjścia, więc godzę się i rozchodzimy się do zupełnie innych części budynku. 

Wchodzę do pokoju i zamykam go na klucz a okno zasłaniam dosyć grubą tkaniną nazywaną sztorem lub zasłoną. W pokoju robi się automatycznie ciemno, więc zapalam zawieszone przeze mnie lampki nad łóżkiem. Stwierdzam, że tyle światła mi wystarczy i zaczynam się rozbierać. Wchodzę po raz pierwszy do łazienki i staję przed lustrem, które ukazuje w pełni moje ciało. W głębi duszy cieszę się, że każdy z osobna ma tu własną łazienkę bo nie wiem czy rozebrałabym się w łazience udostępnionej wszystkim.
Pomimo, iż widziałam już swoje ciało multum razy to i tak patrzę na nie z niedowierzaniem i obrzydzeniem wymalowanym na twarzy.
Widoczne kości obojczyka.
Ze śmiałością mogę stwierdzić, że akurat ta część ciała mi sie podoba. Pamiętam jak od najmłodszych lat zaczęłam interesować się modelingiem, zawsze podobało mi sie i nadal podoba, jak kobiecie widoczny jest obojczyk. Cudownie jeszcze jak pokazuje to światu chodząc w specjalnych bluzkach, które mają specjalny krój półokręgu.
Wystające kości kolan i kostki.
To też zawsze mi się podobało u światowych modelek chodzących po wybiegu. Myślę, że byłoby wspaniale gdyby mój kolor kolan i ramion nie podchodził już w fiolet.
Mój wzrok przyciągają blizny na nogach, a w szczególności- jedna, wielka, lekko pomarszczona blizna po Shane'nie. Patrzę na zegarek, mam około 10 minut, ignoruję odbicie w lustrze i idę do komody. Nie zastanawiam się tylko ubieram czarne legginsy, białe vansy i tego samego koloru koszulkę z długimi rękawami, pas przewiązuję koszulą moro. Parę razy zastanawiam się czy nie przegięłam, lecz w moim umyśle pojawia się obraz blondynki, która niekoniecznie była stosownie ubrana...
Przerywa mi pukanie do drzwi, otwieram i witam się z Luke'iem. On też zmienił strój na białą bluzkę z niebieskimi rękawami, jasne, dopasowane jeansy i białe air force- o ile się nie mylę. 
Dostaję komplement od Luke'a, rumienie się i cicho dziękuję, głowę spuszczam w dół.
-Em, proszę, to bluza.- chcę podać mu ją, lecz przerywa mi blokując ruch.
-Nie trzeba, zatrzymaj.- dziwię się ale przytakuję, odkładam bluzę i wychodzimy.

Kolacja przebiega tak samo jak ostatnio- siedzę sama, Luke z innymi pracownikami co chwilę na mnie spogląda a Louisa wciąż nie ma z innymi, którzy zasiadają swoją ‘lożę’.

-Zachowuj się normalnie. Nikt Cię nie zje, ani nic Ci nie zrobi.- śmieje się ze mnie Luke, który idzie razem z nami do salonu czy jak to się tam nazywa. W każdym bądź razie- do pokoju, gdzie wszyscy codziennie przebywają, wtedy kiedy ja siedzę w lesie lub kłócę się z Hemmingsem, albo próbuję pojąć czyny nienormalnego Louisa.
Siadam na skórzanej kanapie razem z Brooksem, obok nas jeszcze dwie osoby a reszta, albo na fotelach, albo na drugiej sofie. 
Dziwię się, gdy zauważam Louisa, który siada naprzeciwko mnie a nogi wykłada na swojego towarzysza- chłopaka z brąz lokami. 
-Jak wszyscy wiecie macie nową koleżankę.- zaczyna mówić James, który siedzi na oparciu fotela a ja czuję się w jak kiepskiej telenoweli. -Jak zawsze będziecie zadawać jej pytania.
-Normalne pytania, Miley!- mówi głośno Ashton do farbowanej blondynki. Ona śmieje się kręcąc na kolanach chłopaka obwieszonego złotem.
-To forma zapoznania twojej osoby. Każdy to przechodził, ty też musisz.- Brooks szepta mi do ucha, gdy widzi jak marszczę brwi na słowa opiekunów. Poprawiam się na kanapie podciągając nogi pod brodę.
Ashton przedstawia mi każdego po kolei;
Miley, Justin, Harry- gdybym miała zarzucić coś to tylko wyzywające i ledwo co zasłaniające ciuchy blondynki. Oprócz tego wyglądają przyzwoicie i normalnie- jak nastolatki, którzy wkraczają powoli w dorosłość, oczywiście nie mówię w tym momencie o czarnych śladach po strzykawce na nadgarstkach i przegubach rąk.
Zayn- anorektyk z ładną cerą i poczuciem humoru. Może nie wszyscy od razu zauważą ale jest muzułmaninem, jego kolor skóry i brązowe jak czekolada oczy wszystko zdradzają.
Liam i Niall- ten pierwszy sprawia wrażenie miłego i chcącego dla każdego dobra, nie ważne czy zrobił coś złego. Chce dawać każdemu drugą szansę. Drugi z wielkimi worami pod oczami ale wciąż uprzejmy i wesoły. W pewnych momentach jego zachowania miałam wątpliwość co do ADHD. 
-Dobra, dawajcie te pytania. Chcę iść do pokoju.- narzeka Louis co trochę mnie w środku dotyka. –Nazywasz się Perrie Louise Edwards, a więc; skąd pochodzisz? - pyta Liam z szerokim uśmiechem na ustach. Ignoruję wiadomość, że wiedzą jak się nazywam. Spuszczam wzrok na kolana i troszeczkę się peszę lecz stanowczo odpowiadam
-South Shields w hrabstwie Tyne and Wear. To północno-wschodnia Anglia.
-Bierzesz coś? Wiesz narkotyki, papierosy?- Harry obluzuje wargę i czeka, z resztą jak wszyscy na moją odpowiedź. 
-Bardziej papierosy ale nie mówię, że heroina czy marihuana jest mi obca.- przygryzam wargę i słyszę jak z niektórych ust wydobywa się gwizd podziwu, nawet od Brooksa.
Coraz bardziej mam wątpliwość czy to naprawdę ośrodek psychiatryczny, czy przypadkiem nie skupisko chorych narkomanów.  
-Dlaczego tu jesteś?- Louis poprawia się na siedzeniu i patrzy mi prosto w oczy, aby po chwili spojrzeć gdzieś w dal. Nie przerywam kontaktu i mówię prawdę, lecz dużo rzeczy omijam z łatwością. Myślę, że miałam już tyle czasu, że nie wstydzę się mojego nędznego życia i przywykłam do tego. Dużo osób ma jeszcze gorsze życie ode mnie, więc nie śmie nawet narzekać na to co mam. Chociaż w tym momencie straciłam prawie wszystko-mam niewiele.
-Łączy Cię coś z Brooksem?- pytanie z ust Hemmingsa ucisza wszystkie rozmowy. Wszyscy patrzą na mnie i psychologa.
-Nie, nic. Z resztą chyba to nie jest zabronione, a Ciebie nie powinno interesować, Hemmings.- patrzę mu w oczy a moje słowa są przyprawione pikantnością i przepełnione jadem. Nawet sama nie wiedziałam, że na to mnie stać.
Pojedynczy gwizd podziwu ze strony Zayna opuszcza jego usta, a gdy patrzę na niego jego ręce podnoszą się do góry w geście wycofania.
-Fajny tatuaż na dłoni, Perrie.- mówi Harry lekko łagodząc atmosferę.
-Em, Harry ja nie mam żadnego tatuażu.-odpowiadam i patrzę na niego.
-Ops, przepraszam.- lekko chichota. –Schizofrenia daje się we znaki.- odprawia mnie ręką gdy wychodzę z pomieszczenia do swojego pokoju.
Na dziś mam dość.

Gdy dzieli mnie cienka pomiędzy świadomością a krainą Morfeusza słyszę pukanie do drzwi. Krzyczę ‘proszę’ i czekam, aż osoba dobijająca się do moich drzwi wejdzie do pokoju.
Zza drzwi wyłania się Brooks.
-Jutro jest wigilia, my też ją tutaj obchodzimy.- przytakuję głową a materac mojego łóżka ugina się pod ciężarem psychologa. –Jutro też jest sesja.
-Jaki temat?- pytam.
Chwile zastanawia się póki poda mi odpowiedź.
-Em, o twoim ciele.- sztywnieję.  –Nie martw się, gdy będziesz chciała przerwać to przerwiemy.- mówi i lekko chwyta moją dłoń. Chciałabym się wyrwać lecz nie robię tego, wydaję mi się, że jego dotyk jest w pewnym stopniu kojący.
-Dzięki za dzisiaj.- mówi i całuje mój policzek zanim wychodzi. Opadam na łóżko zmęczona.

Za dużo chłopaków jak na jeden dzień, za dużo.
8.01.2014

Trzy

20 KOMENTARZY=ROZDZIAŁ 4

ROZDZIAŁ TROSZECZKĘ SPÓŹNIONY. MAM NADZIEJĘ, ŻE MI WYBACZYCIE.
NIE SPRAWDZONY!
JUTRO MAM EGZAMINY PRÓBNE, WIĘC TRZYMAJCIE KCIUKI ZA MNIE! <3
OBSERWUJCIE MNIE NA TT!: https://twitter.com/Pandaa_01
PO LEWEJ W 'ATUALNOŚCIACH' MACIE WSZYSTKO.
ZACZNIJ OBSERWOWAĆ BLOGA! I ZAPISZ SIĘ DO 'INFORMOWANYCH'!



Zatrzymuję się widząc krew, czuję jak ciśnienie mi spada- od małego robiło mi się słabo, lecz to nigdy nie powstrzymuje mnie boje skaleczenia sobie ciała.
-Louis?- szeptam próbując zachować ciszę, nie chcę, aby ktoś zobaczył stan tego pokoju i chłopaka z żyletką przy ręce. Znowu wszystko byłoby na mnie.
-Odejdź!- mówi głośno, zupełnie nie martwiąc się, że przysporzy sobie dużo kłopotów, jeżeli ktoś by do tego bajzlu wszedł. -Wy umiecie tylko nas krzywdzić! Nic więcej!- wyrzuca żyletkę na bok a nadgarstek wyciera w swoją biała koszulkę, do której czerwona ciecz w trybie natychmiastowym wsiąka.
-Nas?- opadam na kolana, przyglądając się mu. Zwykły chłopak a raczej patrząc na jego zarost- mężczyzna z mnóstwem tatuaży i przyciągającymi wzrok niebieskimi tęczówkami.
- Jest jeszcze mój przyjaciel, Tobby. Tam siedzi.- wskazuje na kąt pomieszczenia. Nie ma tam żadnej osoby czy też przedmiotu, który mógłby być rzekomym Tobbym. Wzdycham i kiwam głową na znak potwierdzenia. Co ja właściwie robię? Nie trudzę się ze stwierdzeniem, że Louis jeszcze długo tutaj pozostanie.
-Wszyscy są żeby nam tutaj pomóc, nikt was tutaj nie skrzywdzi.- mówię z zamiarem wyjaśnienia mu tego bagna, w jakim oboje się znaleźliśmy i prędko z niego nie wyjdziemy.
-Po prostu wyjdź, ani ja, ani pan Tobby nie chcemy przebywać w twoim towarzystwie.- wstaję i wychodzę, zostawiam go samego.

-35 kg przy wzroście 159 cm-ów.- Ellie głośno dyktuje, to co zapisuje w mojej karcie pacjenta, a ja wciąż jestem w szoku, gdyż musiałam rozebrać się przed lekarką i psychologiem- Luke'iem Brooksem. Wciąż nie pojmuję, dlaczego zamiast Brooksa nie może siedzieć Lovato. Na pewno bardziej komfortowo czułabym się gdyby przyglądałaby mi się kobieta niż facet.
Dasz radę, dasz radę. On się wcale nie patrzy na twoje ciało- okaleczone ciało.
Wypuszczam trzymane powietrze i mam wrażenie, że ubieram się z prędkością światła, gdy pozwalają mi się ubrać. 
-Zdajesz sobie sprawę, że ważysz za mało?- wzruszam ramionami i opadam na krzesło. -Powinnaś ważyć, co najmniej 49 kg, brakuje Ci jeszcze 14 kg.- milczę, doskonale o tym wiem.
-Zdecydowanie musisz przytyć. Wtedy znikną omdlenia.- Luke uśmiecha się a ja na niego spoglądam.
Oh, już wiedzą o porannym incydencie?
Skupiam się na jego kolczyku w bardzo i kiwam głową. Zaczynam rozmyślać o przyjęciu dodatkowych kilogramów, jednak po przeanalizowaniu wszystkich ‘za’ i ‘przeciw’ stwierdzam, iż nie pozwolę po raz drugi być grubą i tłustą osobą. Moje przemyślenia przerywa Ellie;
-Ustalimy Ci specjalną dietę, od której przytyjesz i będziesz mogła opuścić szpital. Oczywiście, gdy spełnisz inne warunki i Jesy wyrazi zgodę.- Ellie uśmiecha się w moją stronę a ja bez trudności stwierdzam, że aż kipi od niej entuzjazmem. Co nie można powiedzieć o mnie. -Jak chcesz to możesz zadzwonić do rodziców bądź przyjaciół. Masz góra pięć minut, telefony na parterze po prawej stronie. Powinnaś znaleźć, w razie problemów zapytaj kogoś. Powinni pomóc.
Powinni, p o w i n n i, powinni ale nie muszą.

Mój oddech uspokaja się, gdy zauważam trzy telefony. Podchodzę i zastanawiam się nad wybraniem właściwego telefonu. Po chwili jednak myślę, że wypadałoby zadzwonić do mamy i poinformować ją, chociaż pewnie nie będzie miała czasu.
-Halo?- odzywam się jako pierwsza, wiem, że to mama ale jednak wolę się upewnić.
-Perrie!
-Przeszkadzam?
-Troszeczkę, zaraz wylatuje nam samolot.- ugh, nie ma to jak usłyszeć od swojej matki, że jest się zbędnym… -Wylatujemy z ojcem na takie mini wakacje. Wiesz, o co mi chodzi!- piszczy do telefonu, zupełnie jak malutka dziewczynka ciesząca się nową sukieneczką dla lalki.- przytakuję jej, nic nie mówiąc. W sumie nie mam, o czym jej mówić.
-Gdzie lecicie?- pytam, udaję zatroskaną.
-Do Francji. Boże, dziecko, Paryż to stolica mody!- wrzeszczy, a ja bardziej się dołuję. Kolejne moje marzenie.
-Tata pewnie też zadowolony, prawda? Słyszałam, że sprzedają też niezłe cygara.
-Ojciec będzie w pracy.- oznajmia a między nami następuje niezręczna cisza. Przerywa nam dopiero oznajmienie kobiety, iż samolot wystartuje za lada chwilę. Matka żegna się ze mną, życzy dużo zdrowia i obiecuje, że kupi mi coś w Paryżu i wyśle paczką do Royal. Żegnam się i jeszcze chwilę stoję przy telefonach i wszystko dokładnie przemyślam.


Siadam na schody przed budynkiem, podwórko jest opustoszałe, więc nie muszę się krępować. Nie siedzę długo, ponieważ moją uwagę przyciąga las, który widziałam jak tutaj jechałam. Wstaję i idę w jego kierunku, kiedy przekraczam bramę wjazdową odwracam się jeszcze raz a w oknie dostrzegam Louisa. Dostrzegam bandaż oplatający jego nadgarstek, z budynku wychodzi Ashotn, nie zastanawiam się i stawiam krok w lesie. Moje nozdrza wypełnia przyjemny zapach lasu po deszczu.



Layout by Yassmine